Zmieniłaś się wiesz.
Kiedyś byłaś inna
Teraz jesteś jakby
troszeczkę mniej dziecinna
W twojej głowie męki
a ciało "wyładniało"
To całe dorastanie
troszeczkę cię zjebało
Niby wciąż jesteś
lecz to już nie to samo
coś się w tobie zmieniło
To coś się nie udało
Brak w tobie zapału
Energii też mało
Powiedz co z twego życia
tyle mocy zabrało?
I tylko siedzisz wciąż w miejscu
nic dokończyć nie umiesz
Przecież ty niczego
Nigdy nie zrozumiesz
Głupim wśród mądrych
Błaznem wśród królów się mienisz
A miałaś coś w sobie
Coś co zdechło w chorobie
Więc powiem: Byłaś wszystkim
A teraz Jesteś niczem
Takim krótkim słowem
uderzę cię jak biczem
I już tego nie zmienisz
Powtórzę to od nowa
Przeszłość zniknęła
A przyszłość się chowa
Oj już nie patrz tak na mnie
Przecież to twoje słowa
Ja tu tylko jestem
Piszę Ci co mówi głowa
04 września 2019
07 sierpnia 2019
27 lipca 2019
Legenda o tym, który nie potrafił II
Dawien dawna przybył człowiek co siły miał dwóch
Łeb miał wielki i przechwałki sobie prawić mógł
Krzyknął do znajomków swych "zbudujmy ludzie mur
Coby intruz tu nie dotarł ani żaden zbój"
Zadanie było,a więc szybko ruszył w pracę tłum
Jak nakazał tak robili, bez przerwy pracy szum
Zabrał każdy kamień i położył w miejsce doń
Pokrył wodą i popiołem aby stworzyć gładką toń
Kiedy schludny był już głaz
Odpoczynku nadszedł czas
Tedy spojrzał człek na dzieło wspólne, rzekł
Bracia moi oto stoi wybawienie naszych łez
Ciężką pracą nastawialim co ochroni nas przed złem
Wtem nastała przerwa i w biesiadę poszedł lud
Uradowan z tego, że utworzył z cegieł cud
Gdy więc wszyscy poszli spać odurzeni trunkami
Zapomniał cały kraj że jest otoczon złodziejami
W trakcie drzemki zbóje wzięli wspięli się na mur
Nieporządny się okazał i miał wiele dziur
Niczym architekta plan który nie zna rur
Tak więc z biesiady zrobił się krwawy żur
Posądzony o to ten był co plan cały knuł
Człowiek mężny i potężny ten co wołał
"Zbudujcie ludzie mur"
A więc jako winą jego
Posądzono go winnego
I wygnano wnet HURDUR
Z wioski wyszedł to był szum
Przezywano tak jak złego
Wrzeszczeli na całego
"Wynoś się nieszczęśniku miernoto
Miałeś być naszym zbawieniem
Jesteś zwykłą niecnotą"
Łeb miał wielki i przechwałki sobie prawić mógł
Krzyknął do znajomków swych "zbudujmy ludzie mur
Coby intruz tu nie dotarł ani żaden zbój"
Zadanie było,a więc szybko ruszył w pracę tłum
Jak nakazał tak robili, bez przerwy pracy szum
Zabrał każdy kamień i położył w miejsce doń
Pokrył wodą i popiołem aby stworzyć gładką toń
Kiedy schludny był już głaz
Odpoczynku nadszedł czas
Tedy spojrzał człek na dzieło wspólne, rzekł
Bracia moi oto stoi wybawienie naszych łez
Ciężką pracą nastawialim co ochroni nas przed złem
Wtem nastała przerwa i w biesiadę poszedł lud
Uradowan z tego, że utworzył z cegieł cud
Gdy więc wszyscy poszli spać odurzeni trunkami
Zapomniał cały kraj że jest otoczon złodziejami
W trakcie drzemki zbóje wzięli wspięli się na mur
Nieporządny się okazał i miał wiele dziur
Niczym architekta plan który nie zna rur
Tak więc z biesiady zrobił się krwawy żur
Posądzony o to ten był co plan cały knuł
Człowiek mężny i potężny ten co wołał
"Zbudujcie ludzie mur"
A więc jako winą jego
Posądzono go winnego
I wygnano wnet HURDUR
Z wioski wyszedł to był szum
Przezywano tak jak złego
Wrzeszczeli na całego
"Wynoś się nieszczęśniku miernoto
Miałeś być naszym zbawieniem
Jesteś zwykłą niecnotą"
06 lipca 2019
Rozdział 10 część 2
Coś błysnęło.
Lewa ręka białowłosej zalała się światłem jasnym jak reakcja spalania magnezu natychmiast odsłaniając teren wokół nich. W zderzeniu z tak jaskrawym światłem wszystko nagle wydało się wyblakłe, wcześniej ciemne niczym atrament elementy lasu teraz zdawały się szare, przez moment wcale nie było widać kolorów. tylko biel. A potem wszystko nieco straciło na sile i było po prostu jasno.
- Co ty robisz! - Krzyknęła Kiamenita. W oczekiwaną odpowiedź wepchnął się akompaniament nieznanego monstrum, teraz jego krzyk był jakby głośniejszy.
- Pomyślałam, że może wystraszy się światła. - O dziwo dość spokojnie wypowiadała te słowa. - czymkolwiek jest. - Faktycznie część natury musiała być zszokowana nagłym zjawiskiem sądząc po ilości szmerów i poruszeń wśród liści i ściółki wywołanej mniejszymi, uciekającymi w popłochu stworzeniami nieprzyzwyczajonymi do blasku.
Na chwilę tętent kroków ustał, ale tylko po to by za moment usłyszeć przenikliwy, ciężki jazgot, a po nim - huk, bardzo głośny huk.
Dzięki łunie wytworzonej przez anielicę teraz obydwie zobaczyć mogły bez przeszkód wcześniej całkiem urodziwe drzewo rosnące bezproblemowo obok reszty swoich sztywnych i drewnianych przyjaciół, które teraz przyozdobione było w na oko metrową wklęsłość spowodowaną kolizją z bliżej nieznanym stworzeniem zwiniętym w kulę. Niezbyt przyjaźnie wyglądający stwór odwinął się i wsparł na swoich grubych, jak tyki do chmielu pazurach podnosząc tym swoje masywne ciało pokryte dziwnym pancerzem.
I tak potwór rozpoczął kolejną szarżę, był niesamowicie szybki jak na coś postury wozu.
- Uciekamy! - Krzyknęła Szarona i pociągnęła Kiamenitę za sobą, w luki między drzewami, gdzie duży stwór nie mógł się zmieścić bez szerzenia chaosu.
- Może wyłącz to światło! To go raczej rozsierdza - Wydedukowała czarnowłosa. Anielica lekko przytłumiła swoją moc, ciągnąc Kiamenitę za rękę skręciła w kolejny ustanowiony przez drzewa korytarz. W jej już wcześniej zmierzwione włosy wplątało się coś podobnego do pajęczej sieci. Nieprzyjemne uczucie.
Stwór swoim rykiem nie dawał o sobie zapomnieć.
Anielica nie mogła się namyślić, jak to się dzieje, że zwierzę takiej wielkości ma ochotę ścigać je po leśnych zaułkach. Ale wciąż były za blisko niego, nie było czasu się nad tym zastanawiać. Ponownie zagłębiły się w leśną szczelinę, Szarona jak nigdy ucieszyła się z tego, że jest niska i chuderlawa, bez przeszkód mogła lawirować między nienaturalnie zbliżonymi do siebie drzewami w dodatku dość nisko się rozgałęziającymi, czarnowłosa może nie należała do najwyższych ale nie miała aż tak łatwo.
Kolejny skręt, trzaski i huki nie miały końca
- Zgaś całkiem to światło
- To nie ma sensu, on już i tak go nie widzi - Dyskusja się urwała.
Zwrot w prawo, sus pod gałęzią.
Znalazły się w miejscu, gdzie było trochę więcej wolnej przestrzeni więc przyspieszyła kroku. Teren zrobił się mocno nierówny. Biegły jeszcze przez moment, doszły do luki w lesie, gdzie drzewa z jakiegoś powodu nie rosły, skończyły pracować nogami gdy zdały sobie z czegoś sprawę, odgłosy ucichły, nie słychać już było huków, ryków, dzikich kroków. Najwidoczniej wystarczająco oddaliły się od stwora. Puściły swoje ściśnięte dłonie, Obie opadły na kolana potem całkiem położyły się na ziemi.
- Uff. To koniec - Odetchnęła z ulgą białowłosa, zgasiła światło w swojej lewej dłoni.
- Znaczy wiesz, jeszcze musimy przeżyć - Koniuszek ust Kiam się podniósł.
- No wiem, wiem - Jej twarz zachowała się bliźniaczo. Odczuła dziwne zadowolenie, pomimo, że padała z nóg a jej serce kołatało, pewnie dlatego, że przeżyła i nawet nie przewróciła się po drodze. - Zmęczona? Bo ja bardzo.
- To chyba pytanie retoryczne. - Wzięła głęboki oddech. - Zazwyczaj mam lepszą kondycję
- Rozszczep ciała na magię - Zaczęła Szarona - Sposób w jaki cię tutaj ściągnęłam, uratowałam może dość mocno osłabiać ciało.
- To, dlatego wydaje się sobie być chudsza.
- Dlatego też masz poniszczone włosy, zresztą moje jeszcze gorzej się skruszyły, obetnę je sobie. A, no i dlatego też moje skrzydła zniknęły. Cholera, będzie mnie bolało, żeby z powrotem je wyhodować.
- Właśnie widzę
Drzewa tworzyły prawie równy okrąg, polana w nim istniejąca była mała, ale dosyć spora by docierało do niej nawet naturalne światło, miłe dla oka po balansowaniu między ciemnością a rażącym blaskiem. Roślinność była bardzo spokojna w tym miejscu, zdawała się nie toczyć wyścigu o światło i ziemię, po prostu rosła biorąc przykład z delikatnej, nie do końca zielonej kępy traw wznoszącej się z gleby na środku tego roślinnego wyrębu. Dookoła roznosiły się ciche dźwięki, spokojne, jak krople wody, które spadły już z nieba i powolnie zsuwają się z liści. Liściaste korony otaczających to miejsce drzew lekko rozrastały się do jego środka jakby próbowały stworzyć baldachim.
Lewa ręka białowłosej zalała się światłem jasnym jak reakcja spalania magnezu natychmiast odsłaniając teren wokół nich. W zderzeniu z tak jaskrawym światłem wszystko nagle wydało się wyblakłe, wcześniej ciemne niczym atrament elementy lasu teraz zdawały się szare, przez moment wcale nie było widać kolorów. tylko biel. A potem wszystko nieco straciło na sile i było po prostu jasno.
- Co ty robisz! - Krzyknęła Kiamenita. W oczekiwaną odpowiedź wepchnął się akompaniament nieznanego monstrum, teraz jego krzyk był jakby głośniejszy.
- Pomyślałam, że może wystraszy się światła. - O dziwo dość spokojnie wypowiadała te słowa. - czymkolwiek jest. - Faktycznie część natury musiała być zszokowana nagłym zjawiskiem sądząc po ilości szmerów i poruszeń wśród liści i ściółki wywołanej mniejszymi, uciekającymi w popłochu stworzeniami nieprzyzwyczajonymi do blasku.
Na chwilę tętent kroków ustał, ale tylko po to by za moment usłyszeć przenikliwy, ciężki jazgot, a po nim - huk, bardzo głośny huk.
Dzięki łunie wytworzonej przez anielicę teraz obydwie zobaczyć mogły bez przeszkód wcześniej całkiem urodziwe drzewo rosnące bezproblemowo obok reszty swoich sztywnych i drewnianych przyjaciół, które teraz przyozdobione było w na oko metrową wklęsłość spowodowaną kolizją z bliżej nieznanym stworzeniem zwiniętym w kulę. Niezbyt przyjaźnie wyglądający stwór odwinął się i wsparł na swoich grubych, jak tyki do chmielu pazurach podnosząc tym swoje masywne ciało pokryte dziwnym pancerzem.
I tak potwór rozpoczął kolejną szarżę, był niesamowicie szybki jak na coś postury wozu.
- Uciekamy! - Krzyknęła Szarona i pociągnęła Kiamenitę za sobą, w luki między drzewami, gdzie duży stwór nie mógł się zmieścić bez szerzenia chaosu.
- Może wyłącz to światło! To go raczej rozsierdza - Wydedukowała czarnowłosa. Anielica lekko przytłumiła swoją moc, ciągnąc Kiamenitę za rękę skręciła w kolejny ustanowiony przez drzewa korytarz. W jej już wcześniej zmierzwione włosy wplątało się coś podobnego do pajęczej sieci. Nieprzyjemne uczucie.
Stwór swoim rykiem nie dawał o sobie zapomnieć.
Anielica nie mogła się namyślić, jak to się dzieje, że zwierzę takiej wielkości ma ochotę ścigać je po leśnych zaułkach. Ale wciąż były za blisko niego, nie było czasu się nad tym zastanawiać. Ponownie zagłębiły się w leśną szczelinę, Szarona jak nigdy ucieszyła się z tego, że jest niska i chuderlawa, bez przeszkód mogła lawirować między nienaturalnie zbliżonymi do siebie drzewami w dodatku dość nisko się rozgałęziającymi, czarnowłosa może nie należała do najwyższych ale nie miała aż tak łatwo.
Kolejny skręt, trzaski i huki nie miały końca
- Zgaś całkiem to światło
- To nie ma sensu, on już i tak go nie widzi - Dyskusja się urwała.
Zwrot w prawo, sus pod gałęzią.
Znalazły się w miejscu, gdzie było trochę więcej wolnej przestrzeni więc przyspieszyła kroku. Teren zrobił się mocno nierówny. Biegły jeszcze przez moment, doszły do luki w lesie, gdzie drzewa z jakiegoś powodu nie rosły, skończyły pracować nogami gdy zdały sobie z czegoś sprawę, odgłosy ucichły, nie słychać już było huków, ryków, dzikich kroków. Najwidoczniej wystarczająco oddaliły się od stwora. Puściły swoje ściśnięte dłonie, Obie opadły na kolana potem całkiem położyły się na ziemi.
- Uff. To koniec - Odetchnęła z ulgą białowłosa, zgasiła światło w swojej lewej dłoni.
- Znaczy wiesz, jeszcze musimy przeżyć - Koniuszek ust Kiam się podniósł.
- No wiem, wiem - Jej twarz zachowała się bliźniaczo. Odczuła dziwne zadowolenie, pomimo, że padała z nóg a jej serce kołatało, pewnie dlatego, że przeżyła i nawet nie przewróciła się po drodze. - Zmęczona? Bo ja bardzo.
- To chyba pytanie retoryczne. - Wzięła głęboki oddech. - Zazwyczaj mam lepszą kondycję
- Rozszczep ciała na magię - Zaczęła Szarona - Sposób w jaki cię tutaj ściągnęłam, uratowałam może dość mocno osłabiać ciało.
- To, dlatego wydaje się sobie być chudsza.
- Dlatego też masz poniszczone włosy, zresztą moje jeszcze gorzej się skruszyły, obetnę je sobie. A, no i dlatego też moje skrzydła zniknęły. Cholera, będzie mnie bolało, żeby z powrotem je wyhodować.
- Właśnie widzę
Drzewa tworzyły prawie równy okrąg, polana w nim istniejąca była mała, ale dosyć spora by docierało do niej nawet naturalne światło, miłe dla oka po balansowaniu między ciemnością a rażącym blaskiem. Roślinność była bardzo spokojna w tym miejscu, zdawała się nie toczyć wyścigu o światło i ziemię, po prostu rosła biorąc przykład z delikatnej, nie do końca zielonej kępy traw wznoszącej się z gleby na środku tego roślinnego wyrębu. Dookoła roznosiły się ciche dźwięki, spokojne, jak krople wody, które spadły już z nieba i powolnie zsuwają się z liści. Liściaste korony otaczających to miejsce drzew lekko rozrastały się do jego środka jakby próbowały stworzyć baldachim.
30 czerwca 2019
Legenda o tym, który nie potrafił
Dzieńdobry. Na sam początek przychodzę z czymś krótkim żeby mieć od czego się rozpędzić, kolejne części wkrótce. pozdrawiam, peace
Dawno temu w erze w której każde plemię chciało znaleźć swój kawałek świata a wielkie mocarstwa jeszcze nie istniały dwójkę bogów zraził do siebie konflikt, po dziś dzień ludzie nie wiedzą, czy obydwoje pokochali jedną kobietę, czy który się nad drugim wywyższał czy uraził honory. Ludzie wiedzą tylko o tym, że jeden z nich - Omars ostał się w krainie gdzie od zawsze był, najwyraźniej wygrawszy kłótnię natomiast Pragraim jego dawny koleżka obrażony udał się na zachód i tam postawił granicę z wielkich zwałów ziemi, coby stary znajomy nawet na niego nie spojrzał.
Wtedy oboje zajęli się swoim.
Omars chcąc mlekiem i miodem ozdobić swoją posiadłość umieścił tam rolników i pasterzy a ziemię na boski sposób użyźnił. Przyglądał się swemu dziełu, któremu nadał nazwę Inyh lecz poznał smak goryczy gdy barbarzyńcy najechali i ograbili jego własność. Wtem bóg postanowił, że aby powstrzymać zagrożenie da swym ludziom cząstkę siebie i tak też uczynił. Boskie nasienie spłynęło na świat dzięki czemu narodził się Mirrad, nieziemski wojownik, który pokonał najeźdźców, w decydującej bitwie oddał życie przechylając szalę zwycięstwa na korzyść jego ludu. Omars jednak wiedział, że jego legenda nie wystarczy i aby na zawsze odgrodzić jego plemię od niebezpieczeństwa nakazał znaleźć nieślubnego syna Mirrada i wyznaczyć mu zadanie zbudowania wielkiego muru broniącego Inyh po wieki wieków.
Dawno temu w erze w której każde plemię chciało znaleźć swój kawałek świata a wielkie mocarstwa jeszcze nie istniały dwójkę bogów zraził do siebie konflikt, po dziś dzień ludzie nie wiedzą, czy obydwoje pokochali jedną kobietę, czy który się nad drugim wywyższał czy uraził honory. Ludzie wiedzą tylko o tym, że jeden z nich - Omars ostał się w krainie gdzie od zawsze był, najwyraźniej wygrawszy kłótnię natomiast Pragraim jego dawny koleżka obrażony udał się na zachód i tam postawił granicę z wielkich zwałów ziemi, coby stary znajomy nawet na niego nie spojrzał.
Wtedy oboje zajęli się swoim.
Omars chcąc mlekiem i miodem ozdobić swoją posiadłość umieścił tam rolników i pasterzy a ziemię na boski sposób użyźnił. Przyglądał się swemu dziełu, któremu nadał nazwę Inyh lecz poznał smak goryczy gdy barbarzyńcy najechali i ograbili jego własność. Wtem bóg postanowił, że aby powstrzymać zagrożenie da swym ludziom cząstkę siebie i tak też uczynił. Boskie nasienie spłynęło na świat dzięki czemu narodził się Mirrad, nieziemski wojownik, który pokonał najeźdźców, w decydującej bitwie oddał życie przechylając szalę zwycięstwa na korzyść jego ludu. Omars jednak wiedział, że jego legenda nie wystarczy i aby na zawsze odgrodzić jego plemię od niebezpieczeństwa nakazał znaleźć nieślubnego syna Mirrada i wyznaczyć mu zadanie zbudowania wielkiego muru broniącego Inyh po wieki wieków.
***
Słońce
świeciło a pogoda dopisywała polom, co kilka dni deszcz podlewał
łagodnie zboże a ono wyciągało ku niebu złotą głowę, Pram był z tego
powodu zadowolony bo poza tym, że lubił aby zbiory były udane lubił też
pracować w polu co wiele osób strasznie dziwowało trzeba było mu jednak
przyznać, że być może to dla tej pracowitości los obdarzył go pięknym
ciałem, rozrosłymi barkami, ogólnie pojętą tężyzną fizyczną i miłą
twarzą zdecydowanie przystojniejszą od innych, przynajmniej w jego
okolicy. Był teraz w chacie, pił parzoną pokrzywę i miał szykować się do
roboty gdy zaskoczył go znajomy
- Pram wychodź. Coś ważnego
- Co niby? o tej porze, wszyscy już chyba pracują.
- Wychodźże z tej chaty to zobaczysz.
I wyszli.
W wiosce nikt nie pracował, wszyscy zgromadzili się i oglądali z zaciekawieniem jak nieznajomy ubrany w długie szaty z drogiego materiału wjeżdża do wioski na swoim rumaku.
- Rozejść się - Przerzedzał tłum człowiek przed nim niosący halabardę. Gdy zjawili się Pram i jego przyjaciel cały wzrok gawiedzi skierował się na nich.
- To on panie - Rzekł znajomy i ukłonił się siląc się by było w tym choć trochę gracji.
Człowiek na rumaku zbliżył się do Prama bacznie się mu przyglądając.
- Witaj. Jestem hrabia Sierme von Marke. Jeśli dobrze rozumiem to ty jesteś potomkiem zacnego Mirrada.
- Chyba tak - Zaskoczył się wybraniec. - to znaczy tak mi mówili, że jestem. Ja sam nigdy swojego ojca nie zaznałem bo umarł.
- Zatem dobrze trafiliśmy. Jedziesz z nami, zabieramy cię z tej nory.
Pram nigdy nie spodziewał się wyjechać dalej niż rzeka Yger w dodatku w powozie zdawałoby się cenniejszym niż jego wioska. Cała ta sytuacja mocno go zszokowała, rzekomo miał on zadanie aby uczynić kraj świetniejszym i bezpieczniejszym,
- Panie, ale jak ja to mam zrobić?
- Zrobisz tak jak będziesz uważał i będzie dobrze, jesteś potomkiem legendy, masz to w sobie.
"Masz to w sobie" były to niezwykle pamiętne słowa dla człowieka, który rzekomo był synem kogoś niezwykłego. Za dzieciaka bycie kimś zwracało na siebie powszechną uwagę, każda zasługa, każdy popełniony czyn były natychmiast przypisywane niezwykłemu pochodzeniu, wszyscy chcieli być blisko i doświadczyć wielkości, której oczekiwano od potomka Mirrada, nawet wędrowni kupcy czy mędrcy z dalekich stron przyjeżdżali od czasu do czasu do wioski Prama zatrzymując się tam nieraz i na dłużej ucząc młodego chłopca rachować, czytać, pisać. Dzięki temu był on niezwykle poradny, oczytany, umiejętny i faktycznie wydawał się być lepszy od wszystkich. Do czasu, aż to wszystkim wokół się znudziło i ludzie nie mieli ochoty dokopywać się w nim więcej potencjału. Podróżni przestali przyjeżdżać i okazało się, że w wiosce niekoniecznie wszystkie jego talenty są potrzebne.
Minęła chwila czasu, koła powozu trajkotały a między Pramem a hrabią nie wywiązała się rozmowa. Potomek Mirrada zużył tą chwilę by przypomnieć sobie legendy, zarówno te o ojcu jak i pozostałe które wciąż mógł przywołać z pamięci a nie było ich wcale mało bo za dzieciaka kiedy tylko nauczył się czytać umiłował się w opowieściach o niezwykłych wojownikach i gdy tak gdybał przez chwilę przypomniał sobie pewną myśl, która zaprzątnęła mu głowę dawien dawna. Skoro Pragraim, bóg który pokłócił się z Omarsem postawił granicę ze zwałów ziemi i teraz jego kraj ma spokój to czemużby nie zrobić tego samego z Inyh, granica chroniąca przed najeźdźcami ale zbudowana ludzkimi a nie boskimi rękami, czy nie brzmiało to świetnie?
- Pram wychodź. Coś ważnego
- Co niby? o tej porze, wszyscy już chyba pracują.
- Wychodźże z tej chaty to zobaczysz.
I wyszli.
W wiosce nikt nie pracował, wszyscy zgromadzili się i oglądali z zaciekawieniem jak nieznajomy ubrany w długie szaty z drogiego materiału wjeżdża do wioski na swoim rumaku.
- Rozejść się - Przerzedzał tłum człowiek przed nim niosący halabardę. Gdy zjawili się Pram i jego przyjaciel cały wzrok gawiedzi skierował się na nich.
- To on panie - Rzekł znajomy i ukłonił się siląc się by było w tym choć trochę gracji.
Człowiek na rumaku zbliżył się do Prama bacznie się mu przyglądając.
- Witaj. Jestem hrabia Sierme von Marke. Jeśli dobrze rozumiem to ty jesteś potomkiem zacnego Mirrada.
- Chyba tak - Zaskoczył się wybraniec. - to znaczy tak mi mówili, że jestem. Ja sam nigdy swojego ojca nie zaznałem bo umarł.
- Zatem dobrze trafiliśmy. Jedziesz z nami, zabieramy cię z tej nory.
Pram nigdy nie spodziewał się wyjechać dalej niż rzeka Yger w dodatku w powozie zdawałoby się cenniejszym niż jego wioska. Cała ta sytuacja mocno go zszokowała, rzekomo miał on zadanie aby uczynić kraj świetniejszym i bezpieczniejszym,
- Panie, ale jak ja to mam zrobić?
- Zrobisz tak jak będziesz uważał i będzie dobrze, jesteś potomkiem legendy, masz to w sobie.
"Masz to w sobie" były to niezwykle pamiętne słowa dla człowieka, który rzekomo był synem kogoś niezwykłego. Za dzieciaka bycie kimś zwracało na siebie powszechną uwagę, każda zasługa, każdy popełniony czyn były natychmiast przypisywane niezwykłemu pochodzeniu, wszyscy chcieli być blisko i doświadczyć wielkości, której oczekiwano od potomka Mirrada, nawet wędrowni kupcy czy mędrcy z dalekich stron przyjeżdżali od czasu do czasu do wioski Prama zatrzymując się tam nieraz i na dłużej ucząc młodego chłopca rachować, czytać, pisać. Dzięki temu był on niezwykle poradny, oczytany, umiejętny i faktycznie wydawał się być lepszy od wszystkich. Do czasu, aż to wszystkim wokół się znudziło i ludzie nie mieli ochoty dokopywać się w nim więcej potencjału. Podróżni przestali przyjeżdżać i okazało się, że w wiosce niekoniecznie wszystkie jego talenty są potrzebne.
Minęła chwila czasu, koła powozu trajkotały a między Pramem a hrabią nie wywiązała się rozmowa. Potomek Mirrada zużył tą chwilę by przypomnieć sobie legendy, zarówno te o ojcu jak i pozostałe które wciąż mógł przywołać z pamięci a nie było ich wcale mało bo za dzieciaka kiedy tylko nauczył się czytać umiłował się w opowieściach o niezwykłych wojownikach i gdy tak gdybał przez chwilę przypomniał sobie pewną myśl, która zaprzątnęła mu głowę dawien dawna. Skoro Pragraim, bóg który pokłócił się z Omarsem postawił granicę ze zwałów ziemi i teraz jego kraj ma spokój to czemużby nie zrobić tego samego z Inyh, granica chroniąca przed najeźdźcami ale zbudowana ludzkimi a nie boskimi rękami, czy nie brzmiało to świetnie?
25 maja 2019
Wiadomość
Treści na blogu powrócą sobie spokojnie wraz z końcówką czerwca, i nie będę to już jedynie liche głosy ale całkiem normalna - miejmy nadzieję przyzwoitej jakości - treść bloga, ponadto co najmniej do końca wakacji pojawiać się będą w częstotliwości zbliżonej do półtora µHz. To tyle.
Koniec wiadomości.
Koniec wiadomości.
19 maja 2019
Wanny głos #10
Spierdolenie Perfekcjonistycznej jakości:
Kiedy coś ci nie wychodzi i nie wiesz jak to zrobić żeby było idealnie więc zaczynasz widzieć w tym coraz więcej wad ostatecznie odrzucając całość na dłuższy okres czasu ażeby człowiek całkowicie zapomniał jak to zrobić dobrze.
Kiedy coś ci nie wychodzi i nie wiesz jak to zrobić żeby było idealnie więc zaczynasz widzieć w tym coraz więcej wad ostatecznie odrzucając całość na dłuższy okres czasu ażeby człowiek całkowicie zapomniał jak to zrobić dobrze.
12 kwietnia 2019
Duchy
Jeśli stworzenie w chwili swojej śmierci zachowało świadomość i wciąż mogło kontrolować swoją magię mogło mieć szansę przezwyciężyć prądy, które pośmiertnie zabierają duszę w inną stronę.
W takim przypadku istniała opcja, że dana istota wytworzy ze swojej mocy zamiennik ciała i będzie mogła egzystować w świecie żywych.
10 marca 2019
Rozdział 10 część 1
- Chodź Pipo. - Powiedziała żartobliwie i wskazała wzrokiem na las.
- Tak, już idę - Ruszyła za nią.
- Znajdziemy jakieś ubrania i jedzenie... - zamyśliła się na chwilę wyraźnie wymieniając w pamięci potrzebne im dobra.
- Zdecydowanie przydałoby się nam coś do picia.- Odrzekła czarnowłosa przewidując tok myślenia Szarony i dodała pouczająco. - Bliższa nam śmierć z pragnienia niż głodu.
- Yhym. -przytaknęła. - ale w tym lesie chyba nie aż tak trudno będzie z wodą - Zaciągnęła się haustem wilgotnego powietrza, znajdowały się na obrzeżach lasu, gdzie to czym oddychały było już zdecydowanie bardziej wodniste a wchodziły coraz dalej, w czarną czeluść drzewnego sacrum, gdzie prawie jedyne światło pochodziło z ciekawych, niebieskich porostów otaczających drzewa, paproci i bulw na ziemi o dziwnej zdolności luminescencji. Przystanęły na chwilę.
- To co, szukamy źródła wody? - zwróciła się Kiamenita, rozglądająca się wokół podobnie jak jej towarzyszka.
- Yhym - Odchrząknęła Szarona - Całkiem tu ładnie nie sądzisz - Wodziła wzrokiem rozkojarzona lekko przez otoczenie
- Taaak - zgodziła się cicho - ale choć już, nie traćmy czasu, niewiadomo, czy znajdziemy jakieś źródło wody, a im szybciej tym lepiej. - Białowłosa nie odpowiedziała, tylko przyspieszyła kroku na potwierdzenie. Sama nie uważała, że znalezienie czegoś do picia będzie problemem ale sama idea nie tracenia czasu wystarczająco ją ujęła, szczególnie w nieznanym miejscu. Trochę wstyd jej było przyznać ale nie miała zielonego pojęcia o tym gdzie się teraz znajdują, wiedziała tylko jedno, jakoś sobie poradzą.
w miarę ich marszu krajobraz coraz bardziej się zmieniał, naturalne światło właściwie zniknęło, pozostało te wyprodukowane magicznie przez rośliny. Drzewa rosły jakby gęściej, można było dostrzec większe zróżnicowanie ich gatunków, chociażby po korze i kształcie korzeni. Właściwie było ich tak wiele, że przestrzeń zdawała się ograniczać przez nie zarówno na boki jak i z góry, niewysoko wyrastające konary tworzyły wraz z mniejszymi gałęziami niemalże sufit z zaledwie kilkoma otworami, przez które dało się dostrzec jaśniejsze plamy, które tak czy siak w żaden sposób nie mogły zwalczyć mroku lasu.
Nagle jakby milion małych okruchów światła pojawiło się przed nimi oślepiając je swym blaskiem. po chwili, gdy przejrzały na oczy zobaczyły oddalającą się grupę szybkich, latających błękitnych stworzeń.
- Co to było?! - Niejako wykrzyknęła szeptem Kiamenita.
- Kiaskusy, świetliste motyle. Do teraz widziałam je tylko w księgach. - odpowiedziała cicho, przyglądając się im tak długo jak tylko mogła je widzieć oczarowana ich gracją.
W jednej chwili stworzenie wielkości ludzkiej ręki wyskoczyło z drzewa i pochwyciło kilka jaskrawych stworzeń, stado motyli rozpierzchło się by po chwili znów móc wrócić do zwartego szyku. Białowłosa nie była w stanie określić czym to zwierze było, natychmiast po tym jak go dostrzegła ukryło się one w ciemności. właściwie wcale by go nie zauważyła gdyby nie fakt, że stworzenia, na które zapolował na chwilę oświetliły jego zarys.
- Widziałaś to? - Wzdrygnęła się Kiamenita
- Cóż - westchnęła białowłosa - Wygląda na to, ze nie jesteśmy tu same. - Ale nie bój się, jakoś sobie poradzimy, nie zapominaj, że jestem magiem.
- Dobra , też przeważnie jestem magiem, jeśli mogę używać swoich mocy - Przez ciemność nie dało się zobaczyć wyrazu twarzy Kiamenity ale ton głosu brzmiał jakby miała do niej pretensje
- Będziesz mogła używać swoich mocy, niedługo pokażę ci o co biega, po prostu może to zająć trochę czasu więc proponuję najpierw zająć się znalezieniem schronienia. - wytłumaczyła się trochę zakłopotana, nie znosiła gdy ktoś miał do niej jakąś ansę.
- Dobrze, po prostu - zmieniła ton na łagodny. - nie jestem przyzwyczajona do ta... - Zdanie przerwał jej dziwny odgłos, obie zamarły na chwilę, złapały się za ręce. Coś co wydało z siebie przed chwilą przenikliwy ryk sądząc po odgłosach kroków zmierzało właśnie w ich stronę.
- Tak, już idę - Ruszyła za nią.
- Znajdziemy jakieś ubrania i jedzenie... - zamyśliła się na chwilę wyraźnie wymieniając w pamięci potrzebne im dobra.
- Zdecydowanie przydałoby się nam coś do picia.- Odrzekła czarnowłosa przewidując tok myślenia Szarony i dodała pouczająco. - Bliższa nam śmierć z pragnienia niż głodu.
- Yhym. -przytaknęła. - ale w tym lesie chyba nie aż tak trudno będzie z wodą - Zaciągnęła się haustem wilgotnego powietrza, znajdowały się na obrzeżach lasu, gdzie to czym oddychały było już zdecydowanie bardziej wodniste a wchodziły coraz dalej, w czarną czeluść drzewnego sacrum, gdzie prawie jedyne światło pochodziło z ciekawych, niebieskich porostów otaczających drzewa, paproci i bulw na ziemi o dziwnej zdolności luminescencji. Przystanęły na chwilę.
- To co, szukamy źródła wody? - zwróciła się Kiamenita, rozglądająca się wokół podobnie jak jej towarzyszka.
- Yhym - Odchrząknęła Szarona - Całkiem tu ładnie nie sądzisz - Wodziła wzrokiem rozkojarzona lekko przez otoczenie
- Taaak - zgodziła się cicho - ale choć już, nie traćmy czasu, niewiadomo, czy znajdziemy jakieś źródło wody, a im szybciej tym lepiej. - Białowłosa nie odpowiedziała, tylko przyspieszyła kroku na potwierdzenie. Sama nie uważała, że znalezienie czegoś do picia będzie problemem ale sama idea nie tracenia czasu wystarczająco ją ujęła, szczególnie w nieznanym miejscu. Trochę wstyd jej było przyznać ale nie miała zielonego pojęcia o tym gdzie się teraz znajdują, wiedziała tylko jedno, jakoś sobie poradzą.
w miarę ich marszu krajobraz coraz bardziej się zmieniał, naturalne światło właściwie zniknęło, pozostało te wyprodukowane magicznie przez rośliny. Drzewa rosły jakby gęściej, można było dostrzec większe zróżnicowanie ich gatunków, chociażby po korze i kształcie korzeni. Właściwie było ich tak wiele, że przestrzeń zdawała się ograniczać przez nie zarówno na boki jak i z góry, niewysoko wyrastające konary tworzyły wraz z mniejszymi gałęziami niemalże sufit z zaledwie kilkoma otworami, przez które dało się dostrzec jaśniejsze plamy, które tak czy siak w żaden sposób nie mogły zwalczyć mroku lasu.
Nagle jakby milion małych okruchów światła pojawiło się przed nimi oślepiając je swym blaskiem. po chwili, gdy przejrzały na oczy zobaczyły oddalającą się grupę szybkich, latających błękitnych stworzeń.
- Co to było?! - Niejako wykrzyknęła szeptem Kiamenita.
- Kiaskusy, świetliste motyle. Do teraz widziałam je tylko w księgach. - odpowiedziała cicho, przyglądając się im tak długo jak tylko mogła je widzieć oczarowana ich gracją.
W jednej chwili stworzenie wielkości ludzkiej ręki wyskoczyło z drzewa i pochwyciło kilka jaskrawych stworzeń, stado motyli rozpierzchło się by po chwili znów móc wrócić do zwartego szyku. Białowłosa nie była w stanie określić czym to zwierze było, natychmiast po tym jak go dostrzegła ukryło się one w ciemności. właściwie wcale by go nie zauważyła gdyby nie fakt, że stworzenia, na które zapolował na chwilę oświetliły jego zarys.
- Widziałaś to? - Wzdrygnęła się Kiamenita
- Cóż - westchnęła białowłosa - Wygląda na to, ze nie jesteśmy tu same. - Ale nie bój się, jakoś sobie poradzimy, nie zapominaj, że jestem magiem.
- Dobra , też przeważnie jestem magiem, jeśli mogę używać swoich mocy - Przez ciemność nie dało się zobaczyć wyrazu twarzy Kiamenity ale ton głosu brzmiał jakby miała do niej pretensje
- Będziesz mogła używać swoich mocy, niedługo pokażę ci o co biega, po prostu może to zająć trochę czasu więc proponuję najpierw zająć się znalezieniem schronienia. - wytłumaczyła się trochę zakłopotana, nie znosiła gdy ktoś miał do niej jakąś ansę.
- Dobrze, po prostu - zmieniła ton na łagodny. - nie jestem przyzwyczajona do ta... - Zdanie przerwał jej dziwny odgłos, obie zamarły na chwilę, złapały się za ręce. Coś co wydało z siebie przed chwilą przenikliwy ryk sądząc po odgłosach kroków zmierzało właśnie w ich stronę.
09 lutego 2019
Wanny głos #9
Nigdy mi nie wychodzi.
Zawsze mi nie wychodzi.
Nigdy i Zawsze to podobno przeciwieństwa, a jednak powyższe zdania funkcjonują jak synonimy. Taki paradoks, pewnie każdy zauważył go już dawno temu.
Mimo, iż z czystej logiki jeśli chcemy przekazać stopień swojego nieudacznictwa, powinniśmy ująć to słowami Zawsze - w każdej jednej chwili, każdym jednym momencie, mi - słowo określa, że mówimy o swojej osobie, nie - zaprzecza wyrazowi po nim, wychodzi - może oznaczać, że ktoś wychodzi z jakiegoś pomieszczenia ale w tym wypadku chodzi raczej o osiągnięcie sukcesu.
Tak ujęte zdanie ma swój sens logiczny ale jednocześnie w zestawieniu z drugim wymienionym zdaniem wydaje się "gorzej brzmieć", Nigdy mi nie wychodzi - Brzmi lepiej a przecież z czysto logicznego punktu widzenia Nigdy - Określa, że jakaś rzecz, sprawa się po prostu nie dzieje, czy więc zdanie "Nigdy mi nie wychodzi" Nie powinno być synonimem do "Zawsze mi wychodzi"
Ciekawa sprawa. I w sumie trudna.
Zawsze mi nie wychodzi.
Nigdy i Zawsze to podobno przeciwieństwa, a jednak powyższe zdania funkcjonują jak synonimy. Taki paradoks, pewnie każdy zauważył go już dawno temu.
Mimo, iż z czystej logiki jeśli chcemy przekazać stopień swojego nieudacznictwa, powinniśmy ująć to słowami Zawsze - w każdej jednej chwili, każdym jednym momencie, mi - słowo określa, że mówimy o swojej osobie, nie - zaprzecza wyrazowi po nim, wychodzi - może oznaczać, że ktoś wychodzi z jakiegoś pomieszczenia ale w tym wypadku chodzi raczej o osiągnięcie sukcesu.
Tak ujęte zdanie ma swój sens logiczny ale jednocześnie w zestawieniu z drugim wymienionym zdaniem wydaje się "gorzej brzmieć", Nigdy mi nie wychodzi - Brzmi lepiej a przecież z czysto logicznego punktu widzenia Nigdy - Określa, że jakaś rzecz, sprawa się po prostu nie dzieje, czy więc zdanie "Nigdy mi nie wychodzi" Nie powinno być synonimem do "Zawsze mi wychodzi"
Ciekawa sprawa. I w sumie trudna.
26 stycznia 2019
Skrzydła - Niestałość ; Wyrost
Skrzydła mimo iż z zasady są atrybutem anioła tak naprawdę nie są jego "trwałą" częścią.
Podobno są one fragmentem duszy, który dzięki magii może się zmaterializować, nie zawsze jednak materializuje się w ten sam sposób, można tym manipulować, tak jak się to robi z magią o ile jest się dobrym w paraniu tą niezwykłą mocą.
Skrzydła wyrastają z zaczątka. Jego miejsce też nie jest jasno ustalone, tak naprawdę nawet to można zmienić, (anioły jako rasa są dość chaotyczne) ale przy narodzinach prawie zawsze kikuty skrzydeł ( dopiero z nich wyrastają skrzydła) znajdują się gdzieś pod naplecnikami, gdyby wbić włócznię między skrzydła przebiłaby ona mostek i serce.
Podobno są one fragmentem duszy, który dzięki magii może się zmaterializować, nie zawsze jednak materializuje się w ten sam sposób, można tym manipulować, tak jak się to robi z magią o ile jest się dobrym w paraniu tą niezwykłą mocą.
Skrzydła wyrastają z zaczątka. Jego miejsce też nie jest jasno ustalone, tak naprawdę nawet to można zmienić, (anioły jako rasa są dość chaotyczne) ale przy narodzinach prawie zawsze kikuty skrzydeł ( dopiero z nich wyrastają skrzydła) znajdują się gdzieś pod naplecnikami, gdyby wbić włócznię między skrzydła przebiłaby ona mostek i serce.
12 stycznia 2019
Wanny głos #8
Nie wiesz czasem czy masz się czuć zaniepokojonym czy też szczęśliwym, o fakt istnienia ludzi bardziej niezorganizowanych i zdegenerowanych niż ty ;/
Subskrybuj:
Posty (Atom)