19 lutego 2017

Rozdział V



Wymknęła się z zamku. Pod osłoną nocy nikt jej nie zauważył.
 Choć tej nocy na niebie nie zagościł księżyc to gwiazdy nadały niebu i uliczkom, które przemierzała niezwykłą atmosferę. Szła powoli zakryta czarną szatą. Co chwila kaptur nachodził jej na oczy.
 W mieście o tej porze było cicho i przyjemnie. Wiatr zawiewał lekko ale nie mógł nic zrobić wśród aglomeracji domów, nucił tylko swą wietrzną pieśń, której dogrywało czasami pisknięcie jednego z miejskich szczurów.
 Mijała wciąż kamienne domy z strzelistymi marmurowymi wywyższeniami od których teraz odbijało się światło gwiazd. Wchodziła w kolejne zakamarki opustoszałego miasta, a im dalej od centrum tym budynki stawały się skromniejsze a ulice ciaśniejsze choć trzeba było przyznać, że nawet najskromniejsze budynki w tym mieście miały w sobie dumę.
 W końcu dotarła do miejsca gdzie zabrakło ciasnych uliczek, wyszła na obrzeża miasta gdzie skromne małe domy z drewnianym obudowaniem graniczyły z hen daleko rozciągającą się łąką. Musiała przejść się jeszcze kawałek po ciemnym trawiastym dywanie przyozdobionym różnokolorowymi plamkami kwiatów. Wiatr wreszcie dał o sobie znać poruszając zacnym nakryciem podłoża.
 Zobaczyła kryształ. Był umiejscowiony na masywnym ceglanym stopniu, świecił słabiutkim białym światłem.
Takie właśnie połyskujące kryształy były wykorzystywane na mnóstwo sposobów, ich główną cechą było to, że pomagały w kontrolowaniu magii. Tej właśnie cechy chciała teraz użyć anielica.
 Dotknęła swoją bladą dłonią klejnotu, skupiła się, jej ciało nagle zaczęło znikać, jej stopy niknęły a w śladzie po nich pozostawała kolorowa, lekko świecą energia. Jej szata opadła. Wkrótce całe jej ciało zamieniło się w latający kolorowy pył a po chwili zgromadził się on na świecącym krysztale niczym osad.
Kolorowego osadu zaczęło ubywać aż zniknął.
I nikt nie wiedział gdzie się podział.